sobota, 16 stycznia 2016

Co nas kręci...

Od dawna niczego nie pragnęłam tak mocno. Nie ma dnia, żebym o tym nie myślała, nie tęskniła Nie ma dnia, żebym o tym nie myślała. Planuję ustawiam, wymyślam, marzę.

Własny pokój. Przestrzeń do pracy, do realizacji swoich pomysłów i pasji. Miejsce gdzie mogłabym się zamknąć, gdzie nikt by mi nie przeszkadzał. Pokój, w którym mogłabym pracować nie rzucajac jednocześnie okiem na gotujący się obiad, gdzie nie rozpraszałyby mnie zabawki młodej rozrzucone awangardowo po salonie, jej łapki odciśnięte na każdym możliwym meblu. jestem wtedy w ciagłym pogotowiu, gotowa na interwencję, gotowa wycierać nosek, udawać krowę i łapać dziecię spadające w sofy. to wszystko jednocześnie.

Kiedy wprowadzaliśmy się tutaj, do naszego wymarzonego mieszkania, wydawało mi się ono prawie pałacem. Wcześniej nasze pierwsze mieszkanie wynajmowaliśmy. Wynajmowaliśmy je w pakiecie z właścicielką. Kuchnia była tam tak stara i zapuszczona, ze nie spędzałam tam więcej czasu niż to było konieczne, a zimą na wycieczkę do łazienki trzeba było wkładać gruby sweter.

Kiedy więc wprowadzaliśmy się do mieszkania pachnącego nowością, gdzie od początku do końca mogliśmy je sobie urządzić tak jak nam się podobało, wybrać każdą tafelkę i przełącznik to byłam przekonana, ze nigdy nam się nie znudzi, nigdy się stąd nie będziemy chcieli wyprowadzać, będziemy tu żyli długo i szczęśliwie.

Po czterech latach jednak wyobrażam sobie, że mogłabym zamieszkać gdzie indziej. Matylda rozprzestrzeniła się równomiernie po całym mieszkaniu. Sypialnia to już właściwie jej pokój w którym młoda pozwala nam sypiać. Kuchnia to miejsce przechowywania jej owoców, słoiczków, kaszek, buteleczek, smoczków, kubeczków i całej reszty dziecięcych gadżetów około spożywczych. Salon to wielki plac zabaw. Tak sobie wydzieramy kawałki przestrzeni dla siebie w tym Matyldowym świecie i co raz częściej werbalizujemy marzenie o większej przestrzeni życiowej.
Jeszcze jesteśmy nieśmiali, jeszcze zostawiamy w swerze marzeń, ciągle nie jesteśmy gotowi. Gotowość niestety obejmuję też finanse, ciągle jeszcze patrząc na swoją wypłatę mam wrażenie , ze to dopiero pierwsza rata, nie mówiąc o tym, ze ceny działek to mniej więcej takie samo science- fiction jak nowa część "Gwiezdnych wojen".

Póki co więc oglądamy. Oglądamy i marzymy. Szukamy inspiracji, żeby w razie nagłej wygranej w totka być gotowym. Chociaż kiedyś musimy zostać piękni, szczupli i bogaci, więc dlaczego nie w 2016? No dlaczego?

At Home | Art Love:



the-fashionistas-diary:


A charming and relaxed Dutch home:


Scandi chic living room | Cosy coin canapé à la scandinave #decocrush:

Pologne : Un joli petit appartement de style scandinave ... | La petite fabrique de rêves:

Ikea Dressing Table  Tocador de Ikea:

toaletka:


zdjęcia -  Pinterest

czwartek, 7 stycznia 2016

Gdzie byłyśmy jak nas nie było i gdzie będziemy w 2016.

Rok 2015 biegł za za szybko. Gonił gdzieś na złamanie karku, nie zdążyłam mu się przyjrzeć. Upłynął nam szybko, jak mrugnięcie okiem, rozszedł się w tempie błyskawicznym jak wypłata mniej więcej. Mamy 2016, ciągle się mylę, trochę jakbym wypierała tą zmianę, tak jakbym kurczowo trzymała się starego roku. Nie chodzi tu o to, że właśnie magicznie stałam się rok starsza. Obserwuję procesy starzenia i pojawiające się nowe siwe włosy i bez magicznej zmiany daty. Może to przez obserwowanie procesu zmieniania się bezradnego gluta w upartą, biegającą młodą damę, która wie czego chce, złości się jak mama i lubi stawiać na swoim ( też jak mama)?  
Może. Nie mogę jednak oprzeć się myśli, że nie nadążałam za tym starym rokiem, że ciągle zostawałam z tyłu z zadyszką i modliłam się o koniec tego biegu.
Miałam tyle planów. Miałam realizować pasje, rozwijać hobby, stać się lepszą wersja siebie, domową boginią, Matką Polką miałam być, blogerką roku. 
Nie wiem ile razy siadałam do komputera, zaczynałam pisać, po to, żeby za chwile przerwać, zamieszać zupę, wytrzeć gila z nosa, uratować w nieszczęściu, pocieszyć po przegranej walce z drzwiczkami od pralki. Później to już się nie sklejało, nie udawało się złapać tych zaginionych myśli, tych błyskotliwych spostrzeżeń ciętych ripost. Rozmywało się wszystko, rozłaziło, wychodziło mdło i nijako, więc cytując klasyka "niczego nie było". 
Z Matki Polki też niewiele zostało, bo Matka wróciła do roboty, zostawiając Dziecię swe ze szczęśliwą Babcią a samej oddając się z góry przegranej walce z wyrzutami sumienia. Bo przecież rok miałam zostać w domu, miałam czerpać nieustająca satysfakcję z czytania książeczek, układania klocków i obserwowania zmagań Dziecięcia z grawitacją. Wytrzymałam dziewięć miesięcy. Dziewięć fantastycznych miesięcy, cudowne lato pełne spacerów, wyjazdów, zabaw nad wodą, na placach zabaw. To był cudowny czas, po którym poczułam, że nie zniosę kolejnej jesieni w dresie, że jeżeli nie zrobię czegoś co ogólnie jest uważane za pożyteczne to do reszty stracę poczucie własnej wartości. Pracuję. Mam ciągłe poczucie, że coś tracę, coś mi umyka, że powinnam być gdzie indziej. Powtarzam sobie nieustannie, że nie ilość a jakość ma znaczenie, że od tego ile spędzam czasu z M ważniejsze jest to jak go spędzam. Bo prawda jest taka, że kiedy już jestem w domu to M ma mnie cała dla siebie, jestem tylko jej, ma 100% mojej uwagi. To chyba lepsze niż mama na pół gwizdka, z jednym okiem w TV drugim w książce próbująca wyrwać chwile dla siebie. W rezultacie i tak nigdy nic z tego nie wychodzi. 
O realizowaniu pasji nie wspomnę. To temat wewnętrznie bolesny, próbuję go upchać w 24 godzinnej dobie, mając w pamięci konieczność utrzymania work-life balance. Dalej wierzę, że się uda. Może nie w tym roku, może potrzeba jeszcze chwili, może M musi potrzebować mnie trochę mniej, wiem, że zdążę. 
W  2016 postaramy się tu być. Bywać. Częściej, bardziej regularnie. Jest wiele rzeczy których muszę się nauczyć, zrozumieć. Wiele muszę poprawić, żeby mój wewnętrzny głos przestał wrzeszczeć, że to wszystko nie wygląda tak jak powinno. 
Życzę nam w 2016 roku biegu bez zadyszki. Żeby za nim nadążyć. A na koniec poklepać się po plecach i z satysfakcją powiedzieć: good job! 







czwartek, 23 kwietnia 2015

Bomba z opóźnionym zapłonem

Perfekcja ma 71 cm, 8800g i 4 miesiace. Wielkie niebieskie oczy i cztery włosy na czubku głowy. Jest idealna. Kiedy się uśmiecha, topnieje mi serce.  Sprawiła, że uwielbiam poranki. mogę godzinami patrzeć jak zasypia ze mną w łóżku po porannym karmieniu. Wtula we mnie swój policzek, swoją maleńką rączką głaszcze mnie po buzi, łapie za nos i sprawdza czy da się go przełożyć w inne miejsce. Uwielbiam kiedy uśmiecha się na mój widok, kiedy pokazuje swoje dziąsełka i patrzy na mnie z tym figlarnym błyskiem w oku. Kiedy wyciąga do mnie rączki to mam ochotę rzucić cały świat i tulić i całować.

Już teraz pęka mi serce, kiedy myślę o tym, że kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości ktoś sprawi jej przykrość. Jakiś Ktoś sprawi, że poczuje smutek, zwątpi w to jak bardzo jest wyjątkowa i niesamowita. Boję się, że będę mamą-kwoką, chociaż wiem, że nie uchronię jej ani przed światem, ani przed życiem.

Początki były trudne , przerosły mnie, nie umiałam sobie poradzić z tym, że moje życie już się zmieniło, że nic już nie będzie tak jak kiedyś. Wydaje mi się czasem, że teraz Młoda próbuje mi wynagrodzić te trudne początki i jest niesamowicie grzeczna, pogodna i przesypia noce. Tak, jakby to w jakikolwiek sposób była jej wina, że matka nie umiała sobie poradzić z rzeczywistością.

W moim przypadku uczucia macierzyńskie to była taka bomba z opóźnionym zapłonem. Kiedy już wybuchła, to jest to siła, której nie da się zatrzymać. Całkowicie oszalałam i zakochałam się bez pamięci w swoim dziecku. I dalej brakuje mi czasu, snu, siebie, małżonka, dawnego życia. I dalej tęsknym wzrokiem patrzę na beztroskie pary, które spontanicznie w piątkowy wieczór idą na piwo, do kina, na imprezę, do teatru. I wiem, że minie dużo czasu zanim bez wielotygodniowych przygotowań pójdę z  mężem na randkę. Ale już nie zamieniłabym tej chwili na żadna randkę ani imprezę świata.








niedziela, 29 marca 2015

Co ja właściwie robię?

Piękna niedziela. Słońce świeci, jest chłodno więc nie chce nam się ruszać tyłka z domu. Dziecię poleguje sobie na macie, wkłada do buzi cały gryzaczek tak głęboko aż zaczyna się krztusić. Potem zaśmiewa się w głos, taki dowcip zrobiła.
Małżonek gdzieś obok niej , jedną ręką buja zabawkę wiszącą na pałąku drugą klika coś w telefonie jednocześnie spoglądając w telewizor. Dziecię piszczy i gulgocze, Małżonek co jakiś czas odpowiada inteligentnie "aghhh", "arrrr".
- Co robisz? - zagaduje do mnie małżonek przyjaźnie.
Co robię? No właśnie... Co ja robię? Przez chwile dziwi mnie to pytanie bo przecież odpowiedź jest tak oczywista, że nie ma tutaj o co pytać, nad czym się zastanawiać? Bo co ja mogę robić innego w niedzielne przedpołudnie, skoro Dziecię chwilowo zajmuje się same sobą?
Czytam książkę? Nadrabiam zaległości w prasówce? Piszę bloga, obrabiam zdjęcia, tworze makijaże, maluję paznokcie, wyleguję się na kanapie, pije kawe? Zimno.
W niedzielne przedpołudnie najlepiej jest sprzątać. Fantastycznie jest układać i przekładać, chować naczynia, wkładać ubrania do szafy, ścielić łóżka. Od czterech miesięcy jeżeli nie opiekuję się Dziecięciem to sprzątam, gotuję lub robię zakupy. Przekładam, układam, wkładam, zamykam.
Nie jestem pedantką, potrafię znieść kurz na półkach, nieodkurzony dywan. Niestety nie zasne w sypialni w której jest bałagan, nie obejrzę filmu widząc talerze po kolacji leżące na stole, nie zabiorę się za czytanie wiedząc że  w kuchni czekają gary niepozmywane po obiedzie. Tak już mam , wolałabym mieć inaczej, byłoby mi łatwiej. Dużo spokojniej by mi się żyło gdyby do szału nie doprowadzały mnie otwarte szafki w kuchni ( bo przecież skoro wyciągałem szklanki, to kiedyś będę je tam wkładał spowrotem , więc po co zamykać), kurtka leżąca na fotelu w przedpokoju ( przecież najdalej jutro będę wychodzić, więc po co ją chować? ) Mogłabym wtedy polegiwać sobie obok małżonka,kwilić do Dziecięcia i mieć wszystko w nosie. Nie musiałabym zmieniać dekoracji w salonie z okazji świąt i zmieniających się pór roku. Mogłabym ustawić zająca koło Mikołaja i być przygotowana na każdą ewentualność. Mogłabym nogą torować sobie wśród zabawek, przecież i tak znowu jakoś się rozprzestrzenią po domu. Mogłabym wtedy zrobić tyle przyjemnych rzeczy.. Mogłabym... I kiedyś moze dojde do tego, że super się odpoczywa na stercie ciuchów. Póki co niedziele spędziam na sprzątaniu.

wtorek, 10 marca 2015





Chciałabym powiedzieć, że gdy mnie tu nie było to wciagnęło mnie życie. Przepadłam w wirze towarzyskich spotkań, ciekawych podróży, imprez do białego rana  i tańców na stole. Bardzo chciałabym Wam o tym wszystkim opowiedzieć.
Prawda jest jednak taka, że utknęłam gdzieś między porą karmienia a spacerem, kupka w pampersie stała się centrum mojego świata. Wybierałam ostatnio grzechotki, doktoryzowałam się z zakupu podgrzewacza do butelek. Byłam na zakupach bo obawiam się, ze swojego pociążowego tyłka nie wcisnę w żadne wiosenne ciuchy  które zapełniają moją garderobę. Wróciłam z kilkoma wiosennymi sukienkami w pięknych kolorach tyle, że nie dla mnie a dla Dziecięcia. Jej  tyłek będzie więc pięknie mieścił się w nowej wiosennej garderobie a mój już chyba nigdy nie opuści dresów.
Zdradliwa jest ta dresowa moda tak w ogóle. Zupełnie bezstresowo człowiek sobie chodzi w tuniczkach z dzianiny, w leginsach z mięciutką szeroką gumą w pasie. I świetnie, wszystko pasuje, dobrze się układa jest cacy pięknie.
Dnia pewnego przychodzi tak zwana OKAZJA. Należy się więc ładnie ubrać, w coś, co nie jest dresowym workiem. Może sukieneczka albo żakiecik? Spodnie w kancik? Koszula na guziki? Żaden problem , szafa pełna jest przed ciążowych gadżecików podkreślających talię, którą jeszcze wtedy miałam. Wyciąga się więc taki zestaw, wkłada na tyłek i okazuje się, że ta granica tolerancji jaką dają gacie z gumą w pasie w rzeczywistości nie jest już tak elastyczna i nie obejmuje wciśnięcia tyłka w ołówkową spódnice oraz zapięcia w cyckach bluzki z kołnierzykiem.
Ostatnio dopadła mnie taka okazja. Spotkanie klasowe po dziewięciu latach od matury. Wydarzenie przez duże W, okazja jakich mało, wyjście bez Dziecięcia, zabawa w czystej postaci. Przygotowania należało zacząć dużo wcześniej ( niestety nie objęły one zrzucenia miliona kilogramów w godzinę). Możliwie jak najwcześniej rozpoczęliśmy operację pod kryptonimem: Glut pozostaje z Ojcem. Operacja stała się o tyle trudna, że ostatnimi czasu Dziecię całkowicie odmawiało współpracy ze wszystkimi prócz Matki Jedynej czyli mnie we własnej osobie. Sytuacja problematyczna. Dziecię  radosne, uśmiechnięte, kwili sobie rozanielone w ramionach Matki. Podchodzi Ojciec. Dziecię robi zdziwioną minę, lekko niezadowoloną, piskiem od którego pękają bębenki w uszach sygnalizuje, że Ojciec powinien czym prędzej oddalić się w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie należy zakłócać Dziecięciu procesu zjadania własnej ręki.
Krok 2: Ojciec przejmuje dziecię i bierze je w ramiona. Teraz do pisków dołączają nieskoordynowane ruchy rąk we wszystkich kierunkach. Dziecię ogarnia dziki szał. Po chwili pisk przeradza się w krzyk, a ten w dźwięki rodem z piekieł. Dziecię zaczyna się krztusić, traci głos, sąsiedzi po raz kolejny zastanawiają się jakim torturom poddajemy dziecię.
W tym wszystkim Matka, czyja ja, kuli się gdzieś w kącie i  naprawdę próbuje nie zerwać się z miejsca i nie pobiec na ratunek. Ale nie. Trzeba być twardym, Spotkanie się z bliża a ja tak bardzo chcę napić się piwa. Myśl o piwie trzyma mnie w miejscu.
Po dłuższym czasie jednak się łamię. Przecież nie można dać dziecku tak plakać godzinami ( 5 minut. Słownie: pięć). Przejmuję Dziecię i... nastaje cisza. Kojąca, wszechogarniająca cisza. Jeszcze tylko trochę dźwięczy w uszach od niedawnego natężenia decybeli.
Dla pewności jeszcze jednak próba. Dziecię u Matki- spokój. Ojciec= ryk , wrzask, zapewne  zgrzytanie zębami, jednak Dziecię zębów jeszcze nie posiada.


                                 
Operacja trwała ponad tydzień, z każdym dniem było co raz lepiej i z Dziecięciem i z Matką Wariatką.
Aż w końcu wybiła godzina 0. Wyjście, spotkanie, impreza, balanga. Szał i ekstaza. Oto  nie dość, że opuściłam dom po 20, to jeszcze zamierzałam pić alkohol w miejscu publicznym. Czułam sie znowu, jakbym miała 16 lat, była piękna, młoda, miała talię i nie miała zmarszczek. Wydawało mi się, ze za chwilę, zadzwoni dzwonek i pójdziemy palić papierosy za winkiel przy trzepaku, że zamiast na matmę pójdziemy zrobić sobie kogel-mogel. Ponarzekamy na starych i zaraz potem pełni optymizmu pójdziemy zmieniać świat.
Nie ma znaczenia, że w międzyczasie człowiek zdążył się wyprowadzić, wyjść za mąż samemu zostać starym na którego za parę lat Dziecię z lubością będzie narzekać. to nic, bo przecież jest się pięknym i młodym. I człowiek nie przestaje się dziwić, kiedy okazuje się, ze kolega ma już dwójkę dzieci, koleżanka karmi, reszta jakoś dziwnie się teraz nazywa. Ja mogłam, ale oni? Nigdy w życiu.
I tak miło się robiło słysząc : czytam twojego bloga. Mała dziewczynka we mnie, podskakiwała sobie z zadowolenia, ego rosło i czułam się jakbym dostała piątkę do dziennika i świadectwo z paskiem.
Dziękuję. I od siebie proszę, dodawajcie komentarze, dopieszczajcie ego, sprawiajcie, że rosnę. A ja się będę starać być tu częściej. Dzięki.



* a zdjęcia wykonały najlepsze dziewczyny z +foto

sobota, 7 lutego 2015

6 prostych zasad czyli jak urodzić i nie zwariować

Kiedy szłam na porodówkę poza spakowaną torbą według rozpiski, zabrałam również całe mnóstwo dobrych rad. Część wyczytałam w mądrych książkach, reszta to taka wiedza ludowa przekazywana z pokolenia na pokolenie. Co więc każda przyszła posiadaczka Dziecięcia wiedzieć powinna?

1. Nie noś dziecka na rękach bo się przyzwyczai. 

No a jak się przyzwyczai, to wiadomo, kaplica. Nic się nie będzie dało zrobić tylko będzie takie dziecię wisieć na naszym ramieniu całymi dniami a my nie będziemy mieć czasu nawet zębów umyć. Dziecię powinno mieć swoje miejsce i tam sobie potulnie leżeć, kwilić i zajmować się sobą. Proste? Proste. 
Posiadając tą wiedzę wróciłam z Dziecięciem do domu. Tak bardzo wzięłam sobie to do serca, że w pewnym momencie bałam się brać swoje własne dziecko na ręce wogóle. Nie chciałam biegać cały dzień w koszuli nocnej z brudnymi zębami a właśnie taki los czekałby mnie, gdyby Dziecię, nie daj Boże, by się przyzwyczaiło. 

2. Dziecko jak najwiecej trzeba przytulać, żeby czuło się bezpiecznie. 

Tak, tak, wcale Wam się nie wydaje. Te dwa twierdzenia wzajemnie się wykluczają. Bo nie da się przytulać i nie nosić na rękach. A może nosić nie wolno, ale trzymać to już całkiem inna sprawa ? Chociaż rozwinięcie zakazu noszenia zawiera w sobie również huśtanie, kołysanie i szereg innych czynności. A co z przenoszeniem, karmieniem? I jak tulić, żebu utulić a nie przyzwyczaić? Gdzie jest granica, która wskazuje kiedy przytulamy dla dobra dziecka a kiedy już rozpuszczamy i rozpieszczamy wychowując rozpasanego, nieznośnego bachora?  
Kiedy już palnęłam się w glowę uzmysłowiwszy sobie wcześniej, że skoro ja, stara baba, lubię się od czasu do czasu przytulić, wtulić, czasem sprawia mi nawet przyjemność, kiedy ktoś mnie gdzieś zaniesie, to dlaczego mam odmawiać tego swojemu Dziecięciu, które kryłam , otulałam i kołysałam przez ostatnie dziewięć miesięcy?
Kiedy już poszłam po rozum do głowy i postanowiłam osiagnąć mityczny złoty środek odkryłam, ze przytulanie jest super. Że właściwie mogłabym nic innego nie robić. Że nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak jej małe ciałko wtulające się we mnie. Zamiast Dziecięcia to chyba ja się przyzwyczaiłam i odzwyczaić się nie mogę.
A ten , kto wymyślił zasadę pierwszą sam chyba nie ma dzieci...

3. Dzieci lubią być ciasno owijane i opatulane.

Świadoma potrzeby nienarodzonego jeszcze Dziecięcia aby zamienić się w mumię zaopatrzyłam się w polecane przez Mamę Mą rożki. Piękniusie, śliczniusie, jeden turkusowy w kolorowe mufinki, drugi szary, w sówki z turkusowymi wstążkami. Cud miód. Zabrałam te cuda do szpitala, otrzymałam Dzięcię i zaczęłam je owijać. Szczelnie, szczelniutko, bo przecież lubi. Im szczelniej owijam , tym Dziecię bardziej w ryk. Ryczy i ryczy, wierci się, szamocze, robi się czerwona, traci głos, zlatują się położne z pytaniem , czy nie wyrywam jej rączek ani nóżek, bo Dziecię tek ryczy. Rozwijam tobołek, zalega błoga cisza... Coś już mi świta, lampka się zapala, zaczyna trybić, ale postanawiam wykonać jeszcze jedną próbę. Zawijam. Dziecię w ryk. Rozwijam i... cisza. Dziecię jest inne. Bez wątpienia.

4. Nie pozwól dziecku zasypiać przy cycku. Jak zasypia to znaczy że się najadło i robi sobie smoczek.

Przejęta byłam strasznie. Pomijam już, że w moim skromnym odczuciu karmienie piersia okazało się najtrudniejszą czynnością jaką przyszło mi wykonywać przy Dziecięciu. Wymaga niezliczonych pokładów cierpliwości, której nie mam, współpracy Dziecięcia i samozaparcia. Nie ważne.
w praktyce próba zastosowania się do tej rady zakończyła się ciagłym płaczem Dziecięcia, spadkiem wagi, wizytą w szpitalu i fast foodem w postaci mleka modyfikowanego.

5. Nie dawaj mleka modyfikowanego. Nawet jedna porcja rujnuje wszystko co zbudowałaś karmiąc piersia.

Nawet kiedy pisałam to zdanie budziła się we mnie złość i agresja. Pogryzę każdego kto wygaduje takie bzdury wywołując poczucie winy kiedy po prostu nie da się inaczej. Pomijam już moje głębokie przekonanie o tym , ze każda kobieta ma prawo do dowolnego dysponowania swoimi cyckami i nic nikomu do tego w jaki sposób ich używa.Czasami jednak nie da się inaczej. Z różnych powodów.
U nas właśnie się okazało, ze trzeba, bo Dziecię od niemowlęctwa ma pociąg do fast foodów ( zastanawiam się, czy ma na to jakiś wpływ moja nieograniczona chęć aby w ciąży zamieszkać w jednej z restauracji McDonalda). I początkowo podając jej te hamburgery w płynie czułam się prawie tak, jakbym ją karmiła trutką na szczury. Nie mówiąc o tym, że byłam przekonana o tym, że jestem najgorszą matką na świecie, Czekałam aż do moich drzwi zapuka opieka społeczna, albo jedna z babć ukamieniuje mnie dla przykładu na środku rynku.
Nic takiego się nie stało, a ja znowu musiałam mocno uderzyć się w głowę ( sporo guzów sobie nabiłam w tych pierwszych tygodniach...) Dziecię je, rośnie, jest zdrowe i zadowolone, więc czy naprawdę warto się zadręczać? Czy potrzebna jest dyskusja na temat tego co lepsze, jak się powinno i co sie sądzi o mamach, które robią inaczej?

6. Po porodzie szybko trzeba wrócić do życia sprzed ciąży.

Wiadomość z ostatniej chwili: już nic i nigdy nie wróci do stanu sprzed ciąży. Mówię tu zarówno o planie dnia jak i podatności cycków na działanie grawitacji. Nie ma tu znaczenia jak szybko zmieniasz piżamę na śmierdzący mlekiem dres i w ile dni po porodzie ugotujesz 3 daniowy obiad albo wydasz przyjęcie dla 10 osób. Serio, nic i nigdy już nie będzie tak jak w radosnych czasach, kiedy w niedzielny poranek delektowałaś się ciepłą kawą przeglądając magazyny o modzie i urodzie. Od tej pory kawa zawsze jest zimna a magazyny przeterminowane co najmniej o miesiąc.
Nawet  blog stał się inny niż zamierzałam. Miał być odzwierciedleniem moich makijażowych pomysłów i kosmetycznych inspiracji a stał się powiernikiem macierzyńskich frustracji.
Całkiem spokojnie można więc pozwolić sobie na to, żeby w pierwszych tygodniach leniwie leżeć na kanapie z dziecięciem u boku i spokojnie ograniczyć swoją rolę do podajnika na mleko. Świat powinien sobie poradzić, jeżeli przez jakiś czas nie będziemy gonić i biegać nie wiadomo za czym.

Lista cały czas się wydłuża dochodzą nowe rady, nie jest więc wykluczone, że za czas jakiś notka będzie miała jakiś mały update. Na bieżąco jednak wypieram ze swiadomości frazesy o całkowitym poświęceniu się dziecku skupieniu tylko na jego potrzebach, bo zupełnie to do mnie nie przemawia.
Ze wszystkich rad jakie usłyszałam najbardziej spodobała mi się jednak i do niej niezwykle chętnie się stosuje: Słuchaj innych, ale rób zawsze tak, jak sama uważasz, że będzie dobrze. W końcu nikt tak dobrze jak Ty nie zna swojego dziecka,



piątek, 16 stycznia 2015

Dzień matki-wariatki.

Spojrzałam  w lustro i się przeraziłam. Byłam przekonana, że inaczej wyglądam.  Nie pamiętałam żebym miała odrosty właściwie na całej długości włosów, sińce pod oczami pod brodę, obwisające fałdki tu i tam. Przysięgam, że kiedy ostatni raz patrzyłam w lustro, jakiś czas temu, byłam raczej zadbaną atrakcyjną kobietą. Z fiołem na punkcie kosmetyków. W pełnym makijażu i z ułożonymi włosami. W niekształtny węzeł na środku głowy wiązałam je tylko do sprzątania. Jestem pewna, że jeżli wychodziłam tak z domu to tylko wyrzucić śmieci.
Spojrzałam też na Dziecię. W pięknej różowej sukieneczce, bodziaczku z kołnierzykiem wyszywanym kwiatuszkami. I cudne rajstopki w kropeczki na tych jej chudych nóżkach. Leżała sobie Prezesowa w leżaczku i była tak zajęta oblizywaniem paluszków, ze nawet nie zauważyła w jakie cuda ją matka poubierała.
Potem wróciłam do tego lustra. Spodnie z dresu, bluzka obrzygana mlekiem przez Dziecię. No nie zachwyciłam się. Tak oto wygląda seksi mama wersja codzienna.
Zdecydowałam stanowczo, że nie chce tak wyglądać, chwyciłam telefon, umówiłam się na renowacje, powiadomiłam babcię, że niespodzianka, zostaje z Dziecięciem.
No i nadszedł ten długo wyczekiwany dzień. Szczęśliwa babcia w asyscie równie entuzjastycznie nastawionej prababci punktualnie o 10 zapukały w drzwi. Ja już gotowa, umalowana ( ostrzegam, szału nie było podstawy z podstaw: podkład, tusz, róż, błyszczyk. CudówBen się tym nie zrobi) czekam. Z każdą sekundą co raz bardziej przerażona. Bo co będzie, kiedy Dziecię zacznie płakać a mnie nie będzie ? No co? Przecież ani babcia, ani pra nie znają dzieciecia tak dobrze jak ja więc mogą nie wymyślić, że trzeba ją albo przewinąć albo nakarmić. Babcia  wychowując dwoje dzieci, a pra odchowując dwoje własnych i 4 wnuków nie mają takiego doświadczenia jak ja wychowując swoje jedno od sześciu tygodni. Mogą więc nie podołać.
A przecież to właśnie teraz, w tych pierwszych miesiącach kształtuje się zaufanie dziecięcia do świata jako do miejsca przyjaznego. A zaufanie to kształtuje nie ktoś inny ale matka, czyli zasadniczo ja. I co się stanie, kiedy Dziecię zapłacze a mnie nie będzie? Katastrofa się stanie. Oczyma wyobraźni wybiegam w przyszłość i widzę Dziecię jako dorosłą zlęknioną kobietę, która godziny spędza na bolesnej psychoterapii próbując naprawić to co matka-wariatka zepsuła jednym nieodpowiedzialnym wyjściem do fryzjera. Skoro to takie niebezpieczne i może sprawić, ze Dziecie w przyszłości nie odniesie sukcesu zawodowego ani nie ułoży sobie życia prywatnego to może gra nie warta jest świeczki i powinnam się przemęczyć z tymi niepofarbowanymi włosami?
Babcie mają już jednak swój plan więc wyrzucają mnie z domu. Po drodze gubię portfel we własnej torebce. Pewna, że ktoś mnie paskudnie i bezczelnie okradł dzwonię do banku i blokuję karty. Chwilę później portfel się odnajduje.Leży spokojnie w torebce, karty odblokować się nie da, trzeba wyrobić nową. Jadę. Nikt mi nie powiedział, ze od momentu kiedy ostatni raz podróżowałam po mieście samochodem a nie wózkiem pozamykano połowę ulic w centrum, nigdzie nie da się dojechać, wszędzie są korki, ulice które były jednokierunkowe stają się dwu i na odwrót. W efekcie odbijam się od poustawianych barierek i gubię się we własnym mieście. Kiedy docieram na miejsce, jestem spóźniona i wcale już nie chce nowej fryzury.
Czekając z fabrą na głowie w ręce wpadł mi grudniowy numer  Urody życia a w nim dwa urzekające mnie wywiady: jeden z Kingą Preis, która przyznaje, że nigdy nie jest dość szczupła i dość bogata, a drugi z  Benedictem Cumberbatchem, który wyznaje, że dziwi go, ze uważany jest za jednego z najseksowniejszych mężczyzn świata, bo odbicie w lustrze tego nie potwierdza. Uwielbiam ludzi z dystansem do siebie.
Po jakimś niewiarygodnie długim czasie wróciłam do domu. Okazało się, że świat sie nie zawalił, Dziecię podobno cały czas albo spało, albo cieszyło pyszczek na matach i leżaczkach. Świetnie. Czyli okazało się, że jestem całkowicie niepotrzebna.