niedziela, 29 marca 2015

Co ja właściwie robię?

Piękna niedziela. Słońce świeci, jest chłodno więc nie chce nam się ruszać tyłka z domu. Dziecię poleguje sobie na macie, wkłada do buzi cały gryzaczek tak głęboko aż zaczyna się krztusić. Potem zaśmiewa się w głos, taki dowcip zrobiła.
Małżonek gdzieś obok niej , jedną ręką buja zabawkę wiszącą na pałąku drugą klika coś w telefonie jednocześnie spoglądając w telewizor. Dziecię piszczy i gulgocze, Małżonek co jakiś czas odpowiada inteligentnie "aghhh", "arrrr".
- Co robisz? - zagaduje do mnie małżonek przyjaźnie.
Co robię? No właśnie... Co ja robię? Przez chwile dziwi mnie to pytanie bo przecież odpowiedź jest tak oczywista, że nie ma tutaj o co pytać, nad czym się zastanawiać? Bo co ja mogę robić innego w niedzielne przedpołudnie, skoro Dziecię chwilowo zajmuje się same sobą?
Czytam książkę? Nadrabiam zaległości w prasówce? Piszę bloga, obrabiam zdjęcia, tworze makijaże, maluję paznokcie, wyleguję się na kanapie, pije kawe? Zimno.
W niedzielne przedpołudnie najlepiej jest sprzątać. Fantastycznie jest układać i przekładać, chować naczynia, wkładać ubrania do szafy, ścielić łóżka. Od czterech miesięcy jeżeli nie opiekuję się Dziecięciem to sprzątam, gotuję lub robię zakupy. Przekładam, układam, wkładam, zamykam.
Nie jestem pedantką, potrafię znieść kurz na półkach, nieodkurzony dywan. Niestety nie zasne w sypialni w której jest bałagan, nie obejrzę filmu widząc talerze po kolacji leżące na stole, nie zabiorę się za czytanie wiedząc że  w kuchni czekają gary niepozmywane po obiedzie. Tak już mam , wolałabym mieć inaczej, byłoby mi łatwiej. Dużo spokojniej by mi się żyło gdyby do szału nie doprowadzały mnie otwarte szafki w kuchni ( bo przecież skoro wyciągałem szklanki, to kiedyś będę je tam wkładał spowrotem , więc po co zamykać), kurtka leżąca na fotelu w przedpokoju ( przecież najdalej jutro będę wychodzić, więc po co ją chować? ) Mogłabym wtedy polegiwać sobie obok małżonka,kwilić do Dziecięcia i mieć wszystko w nosie. Nie musiałabym zmieniać dekoracji w salonie z okazji świąt i zmieniających się pór roku. Mogłabym ustawić zająca koło Mikołaja i być przygotowana na każdą ewentualność. Mogłabym nogą torować sobie wśród zabawek, przecież i tak znowu jakoś się rozprzestrzenią po domu. Mogłabym wtedy zrobić tyle przyjemnych rzeczy.. Mogłabym... I kiedyś moze dojde do tego, że super się odpoczywa na stercie ciuchów. Póki co niedziele spędziam na sprzątaniu.

wtorek, 10 marca 2015





Chciałabym powiedzieć, że gdy mnie tu nie było to wciagnęło mnie życie. Przepadłam w wirze towarzyskich spotkań, ciekawych podróży, imprez do białego rana  i tańców na stole. Bardzo chciałabym Wam o tym wszystkim opowiedzieć.
Prawda jest jednak taka, że utknęłam gdzieś między porą karmienia a spacerem, kupka w pampersie stała się centrum mojego świata. Wybierałam ostatnio grzechotki, doktoryzowałam się z zakupu podgrzewacza do butelek. Byłam na zakupach bo obawiam się, ze swojego pociążowego tyłka nie wcisnę w żadne wiosenne ciuchy  które zapełniają moją garderobę. Wróciłam z kilkoma wiosennymi sukienkami w pięknych kolorach tyle, że nie dla mnie a dla Dziecięcia. Jej  tyłek będzie więc pięknie mieścił się w nowej wiosennej garderobie a mój już chyba nigdy nie opuści dresów.
Zdradliwa jest ta dresowa moda tak w ogóle. Zupełnie bezstresowo człowiek sobie chodzi w tuniczkach z dzianiny, w leginsach z mięciutką szeroką gumą w pasie. I świetnie, wszystko pasuje, dobrze się układa jest cacy pięknie.
Dnia pewnego przychodzi tak zwana OKAZJA. Należy się więc ładnie ubrać, w coś, co nie jest dresowym workiem. Może sukieneczka albo żakiecik? Spodnie w kancik? Koszula na guziki? Żaden problem , szafa pełna jest przed ciążowych gadżecików podkreślających talię, którą jeszcze wtedy miałam. Wyciąga się więc taki zestaw, wkłada na tyłek i okazuje się, że ta granica tolerancji jaką dają gacie z gumą w pasie w rzeczywistości nie jest już tak elastyczna i nie obejmuje wciśnięcia tyłka w ołówkową spódnice oraz zapięcia w cyckach bluzki z kołnierzykiem.
Ostatnio dopadła mnie taka okazja. Spotkanie klasowe po dziewięciu latach od matury. Wydarzenie przez duże W, okazja jakich mało, wyjście bez Dziecięcia, zabawa w czystej postaci. Przygotowania należało zacząć dużo wcześniej ( niestety nie objęły one zrzucenia miliona kilogramów w godzinę). Możliwie jak najwcześniej rozpoczęliśmy operację pod kryptonimem: Glut pozostaje z Ojcem. Operacja stała się o tyle trudna, że ostatnimi czasu Dziecię całkowicie odmawiało współpracy ze wszystkimi prócz Matki Jedynej czyli mnie we własnej osobie. Sytuacja problematyczna. Dziecię  radosne, uśmiechnięte, kwili sobie rozanielone w ramionach Matki. Podchodzi Ojciec. Dziecię robi zdziwioną minę, lekko niezadowoloną, piskiem od którego pękają bębenki w uszach sygnalizuje, że Ojciec powinien czym prędzej oddalić się w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie należy zakłócać Dziecięciu procesu zjadania własnej ręki.
Krok 2: Ojciec przejmuje dziecię i bierze je w ramiona. Teraz do pisków dołączają nieskoordynowane ruchy rąk we wszystkich kierunkach. Dziecię ogarnia dziki szał. Po chwili pisk przeradza się w krzyk, a ten w dźwięki rodem z piekieł. Dziecię zaczyna się krztusić, traci głos, sąsiedzi po raz kolejny zastanawiają się jakim torturom poddajemy dziecię.
W tym wszystkim Matka, czyja ja, kuli się gdzieś w kącie i  naprawdę próbuje nie zerwać się z miejsca i nie pobiec na ratunek. Ale nie. Trzeba być twardym, Spotkanie się z bliża a ja tak bardzo chcę napić się piwa. Myśl o piwie trzyma mnie w miejscu.
Po dłuższym czasie jednak się łamię. Przecież nie można dać dziecku tak plakać godzinami ( 5 minut. Słownie: pięć). Przejmuję Dziecię i... nastaje cisza. Kojąca, wszechogarniająca cisza. Jeszcze tylko trochę dźwięczy w uszach od niedawnego natężenia decybeli.
Dla pewności jeszcze jednak próba. Dziecię u Matki- spokój. Ojciec= ryk , wrzask, zapewne  zgrzytanie zębami, jednak Dziecię zębów jeszcze nie posiada.


                                 
Operacja trwała ponad tydzień, z każdym dniem było co raz lepiej i z Dziecięciem i z Matką Wariatką.
Aż w końcu wybiła godzina 0. Wyjście, spotkanie, impreza, balanga. Szał i ekstaza. Oto  nie dość, że opuściłam dom po 20, to jeszcze zamierzałam pić alkohol w miejscu publicznym. Czułam sie znowu, jakbym miała 16 lat, była piękna, młoda, miała talię i nie miała zmarszczek. Wydawało mi się, ze za chwilę, zadzwoni dzwonek i pójdziemy palić papierosy za winkiel przy trzepaku, że zamiast na matmę pójdziemy zrobić sobie kogel-mogel. Ponarzekamy na starych i zaraz potem pełni optymizmu pójdziemy zmieniać świat.
Nie ma znaczenia, że w międzyczasie człowiek zdążył się wyprowadzić, wyjść za mąż samemu zostać starym na którego za parę lat Dziecię z lubością będzie narzekać. to nic, bo przecież jest się pięknym i młodym. I człowiek nie przestaje się dziwić, kiedy okazuje się, ze kolega ma już dwójkę dzieci, koleżanka karmi, reszta jakoś dziwnie się teraz nazywa. Ja mogłam, ale oni? Nigdy w życiu.
I tak miło się robiło słysząc : czytam twojego bloga. Mała dziewczynka we mnie, podskakiwała sobie z zadowolenia, ego rosło i czułam się jakbym dostała piątkę do dziennika i świadectwo z paskiem.
Dziękuję. I od siebie proszę, dodawajcie komentarze, dopieszczajcie ego, sprawiajcie, że rosnę. A ja się będę starać być tu częściej. Dzięki.



* a zdjęcia wykonały najlepsze dziewczyny z +foto