czwartek, 7 stycznia 2016

Gdzie byłyśmy jak nas nie było i gdzie będziemy w 2016.

Rok 2015 biegł za za szybko. Gonił gdzieś na złamanie karku, nie zdążyłam mu się przyjrzeć. Upłynął nam szybko, jak mrugnięcie okiem, rozszedł się w tempie błyskawicznym jak wypłata mniej więcej. Mamy 2016, ciągle się mylę, trochę jakbym wypierała tą zmianę, tak jakbym kurczowo trzymała się starego roku. Nie chodzi tu o to, że właśnie magicznie stałam się rok starsza. Obserwuję procesy starzenia i pojawiające się nowe siwe włosy i bez magicznej zmiany daty. Może to przez obserwowanie procesu zmieniania się bezradnego gluta w upartą, biegającą młodą damę, która wie czego chce, złości się jak mama i lubi stawiać na swoim ( też jak mama)?  
Może. Nie mogę jednak oprzeć się myśli, że nie nadążałam za tym starym rokiem, że ciągle zostawałam z tyłu z zadyszką i modliłam się o koniec tego biegu.
Miałam tyle planów. Miałam realizować pasje, rozwijać hobby, stać się lepszą wersja siebie, domową boginią, Matką Polką miałam być, blogerką roku. 
Nie wiem ile razy siadałam do komputera, zaczynałam pisać, po to, żeby za chwile przerwać, zamieszać zupę, wytrzeć gila z nosa, uratować w nieszczęściu, pocieszyć po przegranej walce z drzwiczkami od pralki. Później to już się nie sklejało, nie udawało się złapać tych zaginionych myśli, tych błyskotliwych spostrzeżeń ciętych ripost. Rozmywało się wszystko, rozłaziło, wychodziło mdło i nijako, więc cytując klasyka "niczego nie było". 
Z Matki Polki też niewiele zostało, bo Matka wróciła do roboty, zostawiając Dziecię swe ze szczęśliwą Babcią a samej oddając się z góry przegranej walce z wyrzutami sumienia. Bo przecież rok miałam zostać w domu, miałam czerpać nieustająca satysfakcję z czytania książeczek, układania klocków i obserwowania zmagań Dziecięcia z grawitacją. Wytrzymałam dziewięć miesięcy. Dziewięć fantastycznych miesięcy, cudowne lato pełne spacerów, wyjazdów, zabaw nad wodą, na placach zabaw. To był cudowny czas, po którym poczułam, że nie zniosę kolejnej jesieni w dresie, że jeżeli nie zrobię czegoś co ogólnie jest uważane za pożyteczne to do reszty stracę poczucie własnej wartości. Pracuję. Mam ciągłe poczucie, że coś tracę, coś mi umyka, że powinnam być gdzie indziej. Powtarzam sobie nieustannie, że nie ilość a jakość ma znaczenie, że od tego ile spędzam czasu z M ważniejsze jest to jak go spędzam. Bo prawda jest taka, że kiedy już jestem w domu to M ma mnie cała dla siebie, jestem tylko jej, ma 100% mojej uwagi. To chyba lepsze niż mama na pół gwizdka, z jednym okiem w TV drugim w książce próbująca wyrwać chwile dla siebie. W rezultacie i tak nigdy nic z tego nie wychodzi. 
O realizowaniu pasji nie wspomnę. To temat wewnętrznie bolesny, próbuję go upchać w 24 godzinnej dobie, mając w pamięci konieczność utrzymania work-life balance. Dalej wierzę, że się uda. Może nie w tym roku, może potrzeba jeszcze chwili, może M musi potrzebować mnie trochę mniej, wiem, że zdążę. 
W  2016 postaramy się tu być. Bywać. Częściej, bardziej regularnie. Jest wiele rzeczy których muszę się nauczyć, zrozumieć. Wiele muszę poprawić, żeby mój wewnętrzny głos przestał wrzeszczeć, że to wszystko nie wygląda tak jak powinno. 
Życzę nam w 2016 roku biegu bez zadyszki. Żeby za nim nadążyć. A na koniec poklepać się po plecach i z satysfakcją powiedzieć: good job! 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz